Autor: Krzysztof Nowakowski
Wydział Matematyki i Informatyki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
nauczyciel matematyki w XVII LO w Poznaniu
W Polityce w numerze 24(2658) z 14 czerwca 2008 roku w artykule Egzaminy: uwaga na miny, czytamy wypowiedź dr Agnieszki Wojciechowskiej, kierownika Zakładu Dydaktyki Matematyki na Uniwersytecie Wrocławskim:
Zaledwie trzy godziny matematyki tygodniowo i to nawet w liceach o specjalności ekonomicznej! W dodatku liceum trwa trzy lata, a tak naprawdę dwa i pół. Mnóstwo zajęć przepada z powodu rozlicznych świąt, wyjść do teatru, wyjazdów na wycieczki. Studenci po nowej maturze nie mają swobody rachunkowej, co wynika z powszechnego użycia kalkulatorów. Problemem dla nich są podstawowe wzory, algebra. Ci inteligentniejsi mają pomysł na rozwiązanie zadania, ale nie realizują go, bo się ciągle mylą. Są rozkojarzeni, nie potrafią się skoncentrować.
W zasadzie każde zdanie tej wypowiedzi wymaga komentarza. Szkoła nie jest miejscem, gdzie uczeń ma się uczyć i tylko uczyć. Nauczyciele mają uczyć i wychowywać. Temu służą wyjścia do teatru i wyjazdy na wycieczki. Dla pani Agnieszki wyjście do teatru do strata czasu. Można przecież w tym czasie siedzieć w szkole i słuchać, jak nauczyciel opowie nam ciekawie o tej sztuce, prawda? Przepadek zajęć z powodu rozlicznych świąt rzeczywiście jest problemem. Idealny system to 7 dni pracy w szkole po 8 godzin przez 365 dni w roku. Wtedy na pierwszym roku studiów nie trzeba by tłumaczyć studentom podstaw i wyrzucać 40% z nich po roku.
Zwracam uwagę, że moi uczniowie w klasie z matematyką jako przedmiotem wiodącym mieli po 5 godzin matematyki na każdym poziomie i w sumie przeprowadziłem z nimi ponad 350 lekcji, przy czym "przepadło" nie więcej jak 20 lekcji w ciągu 3 lat. Czy to jest mnóstwo? W klasie dwujęzycznej uczniowie siedzą w szkole 40 godzin. Czy jeśli pójdą do teatru, albo wyjadą na wycieczkę, to rzeczywiście od tego zgłupieją?
Szkoda, że kierowniczka Zakładu Dydaktyki Matematyki pisze dyrdymały o braku swobody rachunkowej z powodu powszechnego użycia kalkulatorów. Po pierwsze, na "starej maturze" też można było używać kalkulatorów (i to naukowych!), a po drugie, uczestniczyłem w kilku międzynarodowych konferencjach, gdzie naukowcy z wielu krajów dowodzili, że jest akurat odwrotnie: użycie kalkulatorów sprzyja rozwojowi wiedzy matematycznej.
Zresztą, co to znaczy "swoboda rachunkowa"? Czy inżynier na budowie ma wykazać się swobodą rachunkową, czy umieć szybko wykonać potrzebne rachunki? A jeśli je wykona za pomocą telefonu komórkowego, to czy jest inżynierem gorszej kategorii? Czy moi uczniowie, którzy na kalkulatorze graficznym potrafią policzyć modę, medianę i odchylenie standardowe zestawu 10000 liczb nie mają swobody rachunkowej?
I na zakończenie jedna uwaga. Może porównamy, ile godzin matematyki w cyklu nauczania od przedszkola do studiów mają uczniowie w rozwiniętych gospodarczo krajach, czy można tam korzystać z kalkulatorów na lekcjach i czy są one dopuszczone na egzaminach, czy w tamtych krajach uczniowie wychodzą do teatru i jeżdżą na wycieczki? Na razie, po przeczytaniu wypowiedzi pani Wojciechowskiej, moi uczniowie ryczeli ze śmiechu i jakoś (wyjątkowo chyba) nie byli rozkojarzeni i potrafili się na czytaniu tych pierdół skoncentrować.
Po co jeździć?
Kalkulator przeszkodą w nauce sprawnego rachowania? Po co jeździć na zagraniczne konferencje? Zobacz http://kalkulatory.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=372 Pod tym linkiem jest artykuł Basi Jankowiak ze Szkoły Podstawowej w Śremie, która od lat używa powszechnie kalkulatorów, a jej uczniowie zajmują czołowe miejsca w miejscowym konkursie pamięciowego liczenia. Szkoda gadać!
Dydaktyk widzi szkołę z daleka
Jeśli ktoś pisze, że uczniowie "nie mają swobody rachunkowej, co wynika z powszechnego użycia kalkulatorów" to znaczy, że widuje polską szkołę sporadycznie i z daleka, albo w ogóle zna ją tylko z teorii (patrz świetny dowcip na ten temat w dziale Dowcipy i anegdoty, dotyczący właśnie dydaktyków matematyki).
Powszechna praktyka jest taka, że nauczyciele nadal nie umieją wykorzystać sensownie kalkulatorów w nauczaniu, więc na wszelki wypadek zabraniają ich używać w ogóle (często zasłaniając się takimi bajeczkami jak ta, o utracie "swobody rachunkowej").
Od trzech lat we Wrocławiu odbywają się Mistrzostwa w Szybkim Liczeniu. Oprócz konkurencji polegających na obliczeniach pamięciowych od początku są w nich także konkurencje "kalkulatorowe". I okazuje się (o zgrozo!), że uczniowie, którzy nie mają żadnego problemu z obsługą coraz bardziej skomplikowanych i wielofunkcyjnych telefonów komórkowych, nie potrafią posłużyć się najprostszym (znanym wydawałoby się od dziesięcioleci i rzekomo "powszechnie używanym w szkole" kalkulatorem). Prawie nikt z nich nie potrafi w sensownym czasie uzyskać wyniku ciut bardziej złożonego działania niż suma czy iloczyn dwóch liczb. Czas więc zaprzestać powtarzania takich wyssanych z palca dyrdymałów.